— A co, a jakże wam? — pytają.
— Bogu dzięki, — odpowiada stary, — ale do roboty nie pójdę, bom mdły, siły nie mam...
— Nie chodźcie, dziaduniu, ja was popilnuję — powiada Jasiek, — może każecie jakich ziół nagotować?
— A no, skoro lepiej, to lepiej, — powiadają, — to Bogu dziękować. — I każde idzie do swojej roboty, bo czas drogi. Pogoda jest, bo jest, ale kto zaręczy za jutro? Zabrali się wszyscy całym domem na łąki, tylko gospodyni sama została, żeby jeść ugotować.
Piotr, podpierając się kijem, przed dom wyszedł, Jasiek za nim.
— Jasiu, — odezwał się starowina.
— Co chcecie?
— A no, chciałbym ja ci coś powiedzieć. Wczoraj mnie tak nagle słabość oto dotknęła, że myślałem, że już koniec mój nastał.
— Przecież wam ulżyło.
— Juści tak. Ulżyło raz, a może drugi raz nie ulży. Duży jesteś chłopak, mój Jasiu, a choć cię ludzie we wsi głupim nazywają, przecie ja wiem, że ty rozum swój masz. Prawda? masz rozum? jakże ci się widzi?
— Mnie się widzi, że mam, ale skoro ludzie powiadają, że nie, to może i nie.
— Nie zawsze to prawda, co ludzie powiadają.
— Nie?
— O, nie zawsze! Otóż umiesz troszkę czytać, troszkę pisać, nie jesteś, Bogu dzięki, kaleka
Strona:Klemens Junosza - Dziadowski wychowanek.djvu/33
Ta strona została skorygowana.