Strona:Klemens Junosza - Dziadowski wychowanek.djvu/34

Ta strona została skorygowana.

i nie wałkoń... to też myślę, że na świecie nie zginiesz. Ale, żem ja już, widzisz, stary, że mnie na tym świecie nie długo, chciałbym cię jeszcze, póki żyję, w dobre ręce oddać, żebyś na ludzi wyszedł.
— Ja wolę z wami być!
— Co ty wolisz, mój Jasiu, to nic nie znaczy. Jeszcze jesteś młody i musisz drugich słuchać, Pan Bóg ci matkę zabrał, ojciec twój niewiadomo, gdzie się obraca, tedy, chcąc nie chcąc, musisz dla mnie posłuszeństwo mieć.
— Toć zawsze was słucham, dziadziu.
— Tak powinieneś, moje dziecko. Dość już nachodziliśmy się za ziołami po lasach, dość nazbierali grzybów, trzeba, żebyś sobie upatrzył teraz coś takiego, coby ci kawałek chleba dało i poszanowanie ludzkie...
— To mnie dziadzio chcą odpędzić od siebie?
— Nie, chcę tylko, żebyś na ludzi wyszedł. Tu we wsi nie będzie ci dobrze, nie masz swojej roli, nie czeka cię żadne dziedzictwo, a nie chcę, żebyś za popychadło u ludzi miał być. Obmyśliłem ja już dla ciebie sposób.
Chłopak płakać zaczął.
— Nie płacz, nie płacz, nie wypędzam ja cię ani za góry, ani za wody; będziesz tu bliziutko, a przy święcie, albo wolnym czasem, nikt ci nie zabroni przyjść do mnie, ma się rozumieć, póki ja przy życiu.
— I co dziadzio chcą ze mną zrobić?
— Oddam cię do naszego organisty na naukę. Będziesz się uczył nabożnie śpiewać, na organach