grać, na książkach czytać, a zimową porą będziesz chodził do szkoły. No, jakże, podoba ci się?
Chłopakowi oczy się zaśmiały.
— Oj, dziadziu!... na książkach czytać, na organach grać! Oj, dziadziu! chciałbym ja, chciał, czy aby tylko potrafię? Czy będę się mógł uczyć? czy pan organista zechce mnie przyjąć?
— Właśnie, że zechce, bom już z nim rozmawiał... Powiedział, że cię przyjmie na cztery lub pięć lat, za naukę i wikt masz mu obsługiwać; abyś tylko był posłuszny, bąków nie zbijał, swojej służby pilnował, organiściny słuchał — czy ci każe krowę na pastwisko wypędzić, czy ziela narwać, czy dziecko pobawić, to wiedz, że twoje prawo, bez żadnego skrzywienia, wszystko zrobić.
— Zrobię, dziadziu, choćby mi kazali na kościół wyleźć, na sam dach, to wylezę!
— Tego ci nie każą, ale słuch musisz znać.
— Ale, dziaduniu, jak ja się zacznę uczyć na organach, to będzie huczało i dudniło.
— Juści, że będzie...
— Może się ksiądz rozgniewa i wypędzi mnie?
— Nie bój się, toć wiadomo, że organiści nie rosną na drzewach, jak gruszki, jeno muszą się z maleńkości grania uczyć; a nie uczą się zaś, kiedy nabożeństwo w kościele, tylko wtedy, jak kościół pusty i ludzi w nim niema. Zresztą ksiądz już wie o tobie.
— Wie?
— Sam chodziłem prosić o pozwoleństwo.
— Pozwolił?
Strona:Klemens Junosza - Dziadowski wychowanek.djvu/35
Ta strona została skorygowana.