— Nawet i pochwalił. Dobrze, powiada, że sierotę do takiej nauki oddasz, aby niech chłopak będzie dobry, to i jemu nikt krzywdy nie uczyni. Pokłoniłem się księdzu i prosiłem, żeby na ciebie miał oko. Powiedział: dobrze, owszem, niech się aby prędzej mały nauczy do mszy służyć, bo staremu dziadkowi, powiada, ręce się trzęsą i często wino rozlewa. Przyobiecałem, że się prędko nauczysz — no, a jak się nie nauczysz, to będzie dla mnie wstyd.
— Nie bójcie się, dziadziu, cobym się nie miał nauczyć.
— Ja też tak miarkuję; nazywają cię ludzie głupim, ale mnie się widzi, że to nieprawda.
— Albo ja wiem.
— Ha, obaczymy. Jutro pójdziem do organisty... A teraz skocz-no na górę, tam przy ziołach moich węzełek jest nieduży, niby takie zawinięcie...
— Wiem, dziadziu.
— Idź-że i przynieś tu.
Chłopak po chwili powrócił i złożył zawiniątko na kolanach Piotra.
— Wiesz-że ty, Jasiu, co w tem jest? — spytał stary.
— Nie wiem.
— To całe dziedzictwo twoje; jakom je wziął, tak i oddaję.
— Moje? a skądby ono moje miało być.
— Po matce twojej zostało. Pieniędzy było trochę, tom dał na mszę za jej duszę, gałganki
Strona:Klemens Junosza - Dziadowski wychowanek.djvu/36
Ta strona została skorygowana.