owo granie było równe, spokojne, właśnie jakby nie mały chłopczyna grał, ale sam organista.
Zapatrzony w nuty, które już nauczył się rozumieć, zasłuchany w poważne dźwięki, Jaś nie zauważył, że przez drzwi od zakrystji wszedł proboszcz i usiadł na ławce przy ołtarzu. Nie spostrzegła też księdza i babina, kalikująca Jasiowi — i chłopiec grał, nie wiedząc, że ma pilnego słuchacza...
Ksiądz oparł głowę na dłoniach i może modlił się, może w medytację zapadł — a Jaś wciąż grał i zeszła na tem godzina czasu, może i więcej. Podczas tego słoneczne jasności powoli, w miarę, jak słońce obniżało się, uciekały z podłogi, pięły się coraz wyżej po ołtarzu, po ścianie, aż mignęły na najwyższym krzyżu, ołtarz wielki zdobiącym, i... znikły.
W kościele zaczęło robić się szaro. W dzwon Wojciech na „Anioł Pański“ dzwonił. Mrok zajmował już kąty świątyni, rozściełał się pomiędzy filarami, wychylał się zza konfesjonałów, zajmował wnętrza ławek, objął schodki żałobne i trumnę pustą, co w prawej nawie przy drzwiach stały.
Jaś, złożywszy nuty, wyprawiwszy babinę, co miechy przy organach poruszała, brzęcząc kluczami, przeszedł przez kościół i, ku drzwiom zakrystji się zbliżając, oko w oko spotkał się z proboszczem.
— Jak się masz, Jasiu? — odezwał się ksiądz.
— Upadam do nóg księdza kanonika, — odrzekł Jaś, całując go w rękę, — nie wiedziałem, że ksiądz kanonik w kościele; może potrzeba w czem usłużyć?
— Nie, nic mi nie trzeba. Naumyślnie oto przy-
Strona:Klemens Junosza - Dziadowski wychowanek.djvu/42
Ta strona została skorygowana.