Strona:Klemens Junosza - Dziadowski wychowanek.djvu/43

Ta strona została skorygowana.

szedłem i siedziałem tu w ławce z godzinę, aby się przekonać, jak grasz, jakie też postępy zrobiłeś.
Jaś poczerwieniał na twarzy ze wstydu.
— Ja, proszę księdza kanonika, — mówił, — chciałbym, bardzobym chciał... ale to trudna rzecz. Pan Wawrzeniecki powiada, że najmniej dziesięć lat trzeba się uczyć, żeby grać po ludzku. Staram się...
— No no, nigdy nie zrażaj się trudnościami. Słyszałem, słyszałem... wcale nieźle, moje dziecko, wcale nieźle... słuch masz, przy pracy możesz się wyrobić — ale pamiętaj Jasiu, przy pracy! koniecznie przy pracy. Praca, moje dziecko, wszystko przemoże, nawet smutek, grzech nawet. Biedna twoja matka odumarła cię, kiedy byłeś niemowlęciem, może to ona wyprosiła ci u Boga tę łaskę, że nauka łatwo ci przychodzi. Módl się za matkę. Codzień rano i wieczorem westchnij za jej duszę, to obowiązek dziecka...
— Modlę się, księże kanoniku.
— To dobrze, moje dziecko, tak trzeba, tak się należy. A jakżeż tam z nauką?
— Do szkoły pójdę od Wszystkich Świętych, jak już bydło przestanie chodzić na paszę, tymczasem pan Wawrzeniecki pokazuje mi trochę łaciny. Pieśni kościelnych sporo umiem.
— Wiem, wiem i do mszy świętej służysz nawet dobrze, bardzo dobrze. Ano, da Bóg, będzie jeszcze z ciebie pociecha. Piotr, poczciwina, ucieszy się, jak mu o tem doniosę.