Strona:Klemens Junosza - Dziadowski wychowanek.djvu/44

Ta strona została skorygowana.

— O, mój dziadzio kochany! gdzie on się teraz obraca? — zawołał Jaś na wpół z płaczem.
— Chodź ze mną, pójdziesz na plebanję, to się dowiesz. Mam wiadomość od Piotra.
Uszczęśliwiony chłopak nie posiadał się z radości — taki wesoły miał dzień dzisiaj. Ksiądz go pochwalił, pracę jego ocenił, od Piotra wiadomość jest!... Byłby skakał i śpiewał z uciechy, ale nie wypadało przy duchownej osobie figlów wyrabiać.
Zamknął kościół, wziął klucze i poszedł ku plebanji powoli.
Ksiądz oczekiwał na niego w ganku, obrosłym dzikiem winem, którego liście gęste czerwieniły się już, jak zwykle na jesieni.
— Zbliżył się Jaś do księdza i pokornie przy progu stanął...
— Chodź-że tu bliżej, — odezwał się kanonik, — chodź, proszę cię. Bardzo ci smutno bez Piotra?
— Oj smutno, smutno, proszę księdza kanonika... Jak dziadzio w świat poszli, to już mi się zdaje, że, broń Boże, umarli, że już całkiem sierotą zostałem.
— Nie bój się, żyje stary Piotr i zdrów jest — właśnie dziś list od niego odebrałem. Pisał do mnie.
— Oj, księże kanoniku, cóż dziadzio pisali? gdzie są?
— Daleko stąd, za Wisłą, za Warszawą...
— Mój Boże i po co oni tam na kraj świata pojechali?
— Ha, wypadło mu tak... interesa miał jakieś, bez przyczyny nie pojechał.