Strona:Klemens Junosza - Dziadowski wychowanek.djvu/48

Ta strona została skorygowana.

wsi idzie, przystanął i patrzał — tymczasem ten obcy poczciwem słowem go przywitał:
— Niech będzie pochwalony!...
— Na wieki, — odrzekł Jan.
— Panie Boże dopomóż!
— Panie Boże zapłać!
Już Jan ujął za sochę i krzyknął na woły, żeby znowuż w pole odwrócić, gdy ten obcy powiada:
— Odpocznijcie sobie trochę, Janie.
— A wy, dziadku, skąd wiecie, że mnie Janem zowią?
— Ha! widać, że wiem, skoro tak powiedziałem.
— Ciekawość! a skądże wy, dziadku?
— Ja ze świata, ale na was wstyd, że starych znajomych oto nie poznajecie.
Jan zostawił sochę na polu, przeskoczył przez rów i, przypatrując się dobrze podróżnemu, zawołał:
— Wszelki duch Pana Boga chwali! toć Piotr!
— A Piotr, Piotr, tylko widać dużom się musiał odmienić, skoro wy, Janie, nie mogliście mnie poznać.
— Aleć bo wam broda zarosła, jak dziadowi, i po drugie — rychtyk wprost słońca stoicie, że cały blask na was idzie. Ano, mój Piotrze, moi kochani, jakże się macie? gdzieście wędrowali przez te czasy? co się z wami robiło?
Przywitali się uczciwie, a Piotr rzekł:
— Wędrowałem ja daleko. Byłem nawet w Warszawie, i za Warszawą, i na Jasnej Górze... Myślałem,