że już was oczy moje nie zobaczą, aliści Bóg miłosierny doprowadził mnie jakoś do Zalesia we zdrowiu.
— A my tęsknili za wami, wspominaliśmy często.
— Bóg zapłać!
— I moja kobieta, i Magda, i dzieci — a już najbardziej ten oto wasz sierotka, Jaś.
— Pamiętałem i ja o wszystkich, i dla każdego pamiątka się znajdzie w tej torbie. — Jakżeż, zdrowi u was wszyscy?
— Zdrowi, Bogu dziękować.
— A Jaś?
— Ho, ho, mój Piotrze, lepsze wyście mieli oczy, niż cała wieś! Wszyscy tego chłopaka głupim nazywali, a on pokazał, co umie.
— Zwojował co? — zapytał Piotr z przestrachem.
— Gdzie zaś! owszem, że porządny chłopak i kiedyś będzie z niego pierwszy organista. On i teraz już gra pięknie. Jak raz organista zaniemógł, to Jaś przez całą sumę grał i śpiewał, aż się ludzie wydziwić nie mogli, jako że taki nieduży chłopczyna, — a u kanonika Jaś — oczko w głowie, — i nie dziwota... chłopak sprawny, posłuszny: i do mszy posłuży, i porządek w kościele zrobi, i śpiewać umie po łacinie, jak stary. Bardzo go kanonik lubi, bardzo.
— Pocieszyliście mnie, Piotrze, dobrą powiedzieliście mnie nowinę.
— Wy zawsze, Piotrze, za tym znajdkiem?
Strona:Klemens Junosza - Dziadowski wychowanek.djvu/49
Ta strona została skorygowana.