Strona:Klemens Junosza - Dziadowski wychowanek.djvu/51

Ta strona została skorygowana.

— Wiem ja, ale jakby co do czego przyszło, toby i baba też chciała, i jej byłoby markotno, gdybym jej do takiego świętego miejsca nie zabrał.
— To i co? zabrać babę, niech jedzie. Przecie i babie łaska Najświętszej Panienki potrzebna.
— Wiadomo!
— Co się macie namyślać? Po siewie zbierzecie się: na Zielone Świątki odpust duży, chmary narodu idą — jedźcie! Albo to was nie stać, albo toście biedak jaki, Panie odpuść? Gospodarz z was znaczny, po pieniądze do żyda nie pójdziecie — ofiarować się i jechać. W życiu swojem takich cudów i takich krajów nie zobaczycie, i takiego narodu, co Bóg wie, skąd przychodzi... A wszystko porządnie, w kompańjach, z chorągwiami, a insze kompańje nawet i księży mają ze sobą.
— Moi Piotrze kochani, — rzekł Stępniak, — powiadajcież co o onej Częstochowie. Tyle lat oto człowiek żyje na świecie i ciągle słyszy o tem świętem miejscu — i ludzie opowiadają, co byli — a byli od nas różni ludzie — a przecież zawdy człowiek ciekawy.
— Mój Janie kochany, do powiadania tu bardzo dużo, i choćby człowiek rok gadał, jeszczeby nie opowiedział wszystkiego.
— Przecie!
— Ha... powiem wam tedy, że zdaleka jeszcze, od naszych stron idąc, przy pogodnym dniu na sześć, siedem mil drogi, już kościół częstochowski widać, bo się idzie precz po wzgórkowatym gruncie. Dopiero wyszedłeś na wzgórze, już oto widzi ci się, że masz