zapytał, — jakim sposobem możesz mu pozwolić, albo i nie pozwolić? Jak zechce, tak uczyni...
— Nie, już dziaduś nie pójdą. Na progu się położę, u sukmany uczepię się, jak rak, i nie puszczę. Już niedługo, mój dziadziu, niedługo... obaczycie...
— Cóż obaczę?
— Jeszcze tylko parę lat, wyuczę się dobrze na organistę i będziemy sobie oba przy kościele mieszkali. Dziadzio nic nie będą robili, będą mieli wygodę swoją i wikt u mnie.
— Ale! — odezwał się z powątpiewaniem Stępniak.
— To niech Jan spytają samego kanonika... on przyświadczy.
— Ho, ho! jakoś ty, mój Jasiu, zadużo sobie ufasz...
— Bogu tylko ufam i Jego łasce — tak mnie właśnie kanonik nauczył i powiedział, żebym się jeno przykładał usilnie do roboty, a Pan Bóg będzie we wszystkiem błogosławił... O mój dziadziu, dziadziu, dziadziu kochany! jak to dobrze, żeście przyszli! Mnie tak smutno było bez was, żem chodził, jak nieswój i smutny. Ciągle spoglądałem na drogę, czy was nie widać.
— A no, przyszedłem przy Boskiej pomocy...
— I nie pójdziecie już więcej?
— Nie mam po co; co miałem zrobić, tom zrobił, o czem ci jutro opowiem dokumentnie. Czy ty możesz prosić organisty, żeby cię na jakie dwa dni zwolnił?
Strona:Klemens Junosza - Dziadowski wychowanek.djvu/56
Ta strona została skorygowana.