Strona:Klemens Junosza - Dziadowski wychowanek.djvu/57

Ta strona została skorygowana.

— Dlaczego nie? święta niema, aż w Niedzielę.
— Jutro rano pójdę z tobą do kanonika, bo dziś już późno, nie chcę go po nocy niepokoić. Jutro zaś, jak doczekamy, po Mszy Świętej.
— O ósmej, dziadziu, będzie wotywa przed Matką Boską — ławnik zamówił. Obaczy dziadzio, będę służył do Mszy, — albo nie! poproszę organisty, żeby mi grać pozwolił. Wojciech posłuży.
— To ja ci chyba będę kalikował, — rzekł z uśmiechem Piotr.
— Ej nie... jest od tego stara Jędrzejowa, co po proszonem chodzi — a dziadzio będą sobie klęczeli przed ołtarzem. Po wotywie zaśpiewam „Witaj Królowo!“, bo to Msza za dusze zmarłe, tylko nie w czarnym ornacie, bo, widzą dziadzio, nie w każdy dzień czarny ornat brać można i właśnie jutro nie można...
— A skądże ty wiesz takie rzeczy?
— Uczę się, dziadziu. Organista pomoże to i owo, kanonik też trochę, i zawsze wiem, jakie aparaty naszykować. Sam wyjmę z szafy, co potrzeba.
Piotr uśmiechnął się i brodę pogładził.
— Dobrze, moje dziecko, — rzekł. — Obaczymy jutro — a po Mszy Świętej pójdę do kanonika i poproszę, żebyś był na dwa dni zwolniony...
— Na co? — zapytał Jan.
— Woda teraz duża — odpowiedział Piotr, — trzebaby rybek nałapać.
Chłopak aż w górę podskoczył z radości.
— Aj! to dobrze! to dobrze! popłyniemy het