czółenkiem, jak dawniej, het, aż do krośnieńskich stawów.
— A beze mnie często chodziłeś na ryby? — spytał Jan.
— Przynosił czasem drobiazg, — odpowiedział Stępniak.
— Et, dziadziu, co to za ryby! na wędkę czasem się parę okońków złapało... albo tak oto, garścią wybrało się z nor kopę raków dla kanonika...
— Sprobujemy jutro z siatką.
— Dziadziu, teraz można i na bębenek, i na podrywkę... woda duża.
— A zobaczymy.
Tak rozmawiając, doszli do chaty Jana. Po drodze zatrzymywali ich ludzie, każdy, kto Piotra zobaczył, witał go dobrem słowem, dopytywał, dokąd chodził, gdzie bywał, bo wszyscy starego lubili. Ledwie się mogli dostać do chaty. Tu kobiety powitały Piotra z wielką radością. Janowa wnet wymknęła się do komory, żeby co najlepszego na wieczerzę wybrać, przybiegła też i Magda z chłopcem na ręku, a mała dziewuszka za fartuch się jej trzymała.
— A witajcie! a jakże się macie? a gdzieście bywali?
Starowina odpowiadać nie nadążył, aż Jan, jako trochę prędki był, nogą przytupnął i krzyknął:
— Ej baby! jeno się wam języki obracają, niby kamienie w żarnach, a Piotrzysko właśnie o suchej gębie tyli sztuk drogi przelecieli. Ruszajcie-
Strona:Klemens Junosza - Dziadowski wychowanek.djvu/58
Ta strona została skorygowana.