Strona:Klemens Junosza - Dziadowski wychowanek.djvu/59

Ta strona została skorygowana.

no się jedna z drugą... nagotujcie co jeść, a dobrego, bo gość kochany — i pchnijcie chłopaka po flaszkę gorzaliny do karczmy... Żywo!
— Nie wydziwiałbyś oto, Janie, — rzekła Janowa, — choć ty gospodarz, ale ja też gospodyni, i wiem, jak trzeba gościa przyjąć i jakiego gościa! Nie wtrącaj się lepiej do garnków, bo to nie twój rozum na to, a jak nie posłuchasz i będziesz koło warzy chodził, to możesz sobie nos oparzyć...
— No, no, nie dogaduj — jeno, skoro się chwalisz, żeś taka gospodyni, to daj co porządnego do jedzenia, a żywo, bo Piotr pewnie głodni.
— A toć jabym dla Piotra najlepszej rzeczy nie pożałowała, choćby kurę nawet przyszło zarznąć, w mleku ją ugotować i jajecznicą nadziać...
— Nie żądny ja, moja Janowo, takich lusztyków, cobądź dacie, będzie mi smakowało, jako wiem dokumentnie, że szczerem sercem ofiarowane.
— Oj, co szczerem, to szczerem, toście prawdziwie powiedzieli, mój Piotrze, — rzekła Janowa, — jeno, że na kurę długo czekać trzeba... ale ja wam wnet co innego sporządzę.
Pobiegła do komory, przyniosła jaj, kiełbasy i zaczęła smażyć. Magda tymczasem wzięła się do obierania kartofli, boć smakołyk — smakołykiem, dobry jest dla uciechy — ale zawsze do pełności trzeba kartoflami dołożyć...
Nie długo poczekawszy, wszystko było gotowe. Janowa stół nakryła czystą płachtą, postawiła na nim miski i dla każdej osoby łyżkę drewnianą