Wtem doleciał go dźwięk sygnaturki.
— Aha, — rzekł do siebie stary — Jaś woła — trzeba iść.
Zerwał się co żywo, umył twarz zimną wodą, przygładził brodę i ku kościołowi pośpieszył.
Przyszedł na sam czas, bo właśnie msza miała wychodzić. Kiedy klęczał i modlił się, przybiegł do niego Jaś i szepnął mu do ucha:
— Dziadziu, ja będę grał! — a powiedział to z taką radością i tryumfem, jak gdyby zawojował świat cały. Szepnąwszy te słowa staremu, pobiegł na chór. Zaraz też i ksiądz ze mszą wyszedł, poprzedzony przez Wojciecha, który niósł mszał.
Zaczęło się nabożeństwo. Niewiele ludzi było w kościele, dźwięki organów rozlegały się poważnie.
Piotr nie mógł się modlić, cała jego uwaga zwrócona była na grę i śpiew Jasia. Stary zachwycał się każdą nutą i szczęśliwym się czuł, że pociechy takiej ze swego sierotki doczekał.
Gdy się nabożeństwo skończyło, pośpieszył na schody, które na chór wiodły, i spotkawszy schodzącego Jasia, pochwycił go w objęcia, uściskał i rzekł ze łzami w oczach:
— Niech ci Bóg błogosławi, moje dziecko! rośnij na chwałę Jego i na pożytek ludziom!... A teraz — dodał po chwili, — chodźmy do księdza kanonika.
Zatrzymali się chwilkę przed plebanją, nie chcąc księdzu przeszkadzać przy śniadaniu, ale on dostrzegł ich przez okno i zawołał:
Strona:Klemens Junosza - Dziadowski wychowanek.djvu/64
Ta strona została skorygowana.