tego było... Częstochowa wiadomo, gdzie jest, nowych kościołów nie stawiają codzień, a wypadek taki, jak oto z Pankracym, też mogą mieć ludzie w pamięci. Ufałem, że mi Pan Bóg dopomoże i że trafię. Jakoż i trafiło się. Biedny Pankracy — pamiętają go tamtejsi ludzie — spadł prawie z pod samego sufitu na posadzkę kamienną... rozbił się naszczęt. Wzięli go nieboraka do szpitala do Częstochowy — i tam, z tydzień przeleżawszy, umarł... Oto widzi ksiądz kanonik — tylem wskórał. Dowiedziałem się, że Jaś nie znajdek, ale biedny sierotka, bez ojca i bez matki — a przytem, że i mój wnuczek po siostrze...
W tej chwili Jaś wszedł, a za nim służąca niosła herbatę na tacy.
— Napij-że się, mój Piotrze, — rzekł ksiądz, — i ty, mój Jasiu, i ciesz się z dziadkiem.
— Oj, ja wczoraj tak się uradowałem!
— A wiesz-że ty, że Piotr to twój prawdziwy dziadek.
Chłopak zrobił wielkie oczy.
— Powtarzam ci, że Piotr jest naprawdę twoim dziadkiem.
— Ale... przecież oni zawsze dziadkiem mi byli i tak się kazali nazywać, to ja myślę, że i do tej pory byli prawdziwy...
— Nie rozumiesz. Piotr po to chodził po świecie, żeby odnaleźć, a raczej żeby dowiedzieć się czego o twoich rodzicach.
— Matusia tu w Zalesiu umarła...
— I ojciec także umarł.
Strona:Klemens Junosza - Dziadowski wychowanek.djvu/72
Ta strona została skorygowana.