Na ustroniu, poza wsią na wzgórzu, stał biały dworek szlachecki...
Widać go było zdaleka, gdyż śnieżne jego ściany malowały się wyraźnie na tle ciemnego boru. U stóp wzgórza rozciągał się staw szeroki, po brzegach trzciną zarosły, a wypływająca ze stawu rzeczułka poruszała młynek, który warczał nieustannie i przysposabiał ludziom mąkę na czarny chleb powszedni.
Za stawami widać było szerokie błonie i pola, a tuż przy dworku rozsiadły się poważnie stare, zgarbione stodoły, podobno jeszcze za dziadków pamięci stawiane...
Nie widziałeś tam ani gór niebotycznych, ani kaskad spadających na skały, ani uroczych panoram; okolica była, jak to zwyczajnie u nas, smutna jakaś, tęskna, a nawet grusze na polach i sosny, co niby na pikiety przed duży las się wysunęły, szumiały jakieś smętne dumy, niby pieśni ukraińskie...
Ot jak zwykle: lasek, za laskiem piasek, za piaskiem znów lasek... a przy drodze Boża Męka...
W dworku zazwyczaj cicho było: czasem tylko wieczorem odzywały się tęskne przeciągłe tony ligawki, lub téż zabrzmiała piosnka rozmarzonéj dziewczyny, biegnąc w las i roztrącając się o poważne konary drzew wysokich...
Była tak zwana szara wiosna, która tém jest między zimą i wiosną, czém świt między nocą i jutrzenką... Śniegi stopniały, pola czerniały zdala, tylko ciemna zieleń ozimin świadczyła, że matka ziemia nie zamarła zupełnie w surowéj zimy objęciach. Staw roz-