cała również pana Adama swoją szczególną protekcyą. W wolnych chwilach prowadzili oni z sobą dysputy treści moralnéj i spożywali doskonałe konfitury. Pan Adam podziwiał słodycz tych konfitur. Ciotka podziwiała słodycz wymowy pana Adama. Admirowali się wzajem.
Obiad, z którym wystąpiła pani Krochmalska, był arcydziełem w swoim rodzaju. Jedzono i podziwiano, podziwiano i jedzono. Po wypiciu zdrowia solenizanta i solenizantki, gospodarz wniósł toast na cześć człowieka, który aczkolwiek młody, umiał jednak ustrzedz duszę swoję od szpetnych naleciałości wieku i pozostać czystym jak Serafin wśród szkaradzieństwa i brudów tego świata.
Od samego początku długiéj mowy, młody człowiek rumienił się jak panienka, spuszczał oczy, a złożywszy ręce w pensyonarski pierożek, wyglądał niby posąg skromności... z serwetą zawieszoną na piersiach.
Podziękował w słowach wymownych, chociaż także skromnych, spojrzał na pana Józefa i na Józię i rzekł, że teraz dopiero nabierać zaczyna wyobrażenia o szczęściu, którego dotychczas szukał w duszy własnéj, w umartwieniach i w całym szeregu ćwiczeń, nie cielesnych, bo tych ból jest głupstwem... ale w całym szeregu tych ćwiczeń, które...
Głośny wiwat przerwał mowę, wycałowano szanownego męża i półgłosem winszowano mu szczęścia.
Janek na szarym końcu siedział i milczał. Spoglądał wkoło siebie obojętnie, niby zimno, ale pragnął żeby już jak najprędzéj wstano od stołu, bo go ten obiad niewymownie męczył i gdyby nie przelotne wejrzenie Józi, byłby uciekł z téj dużéj komnaty, w któréj tyle godzin przemarzył.