Strona:Klemens Junosza - Filantropka.djvu/3

Ta strona została uwierzytelniona.

nieodżałowanego Piotrusia, i zwilżywszy łzami ośmnaście batystowych chusteczek z cyframi J. G., oraz pięknie wyhaftowaną koroną, pani Piotrowa ulżyła zbolałemu sercu, przeliczyła gotowiznę, i powiedziała sobie:
— Jestem wolną jak ptaszek.
Pewnego pięknego wieczoru, sześćdziesięcioletnia ta ptaszyna, siedząc przed jasno oświetlonem zwierciadłem, czyniła ze swoim dziobkiem to samo co czynią gospodarze domów ze swemi posessjami, a raczej z frontami swych posesji na wiosnę. — Pani Piotrowa tynkowała i malowała swój front. . . .
Podczas tej ważnej czynności, debatowała nad swojem położeniem; a myśli jej wiązały się mniej więcej w ten sposób...
— Jestem jeszcze dość przystojną — jestem wdową, i nie powiem, żebym była bez grosza... serce moje drży, a nieboszczyk panie mu odpuść, był to safanduła, który przekładał honory, nad ciche szczęście małżeńskie, wolał patrzeć na ostrygi, aniżeli na mnie, i przenosił zimny szampan nad płomień namiętnych pocałunków towarzyszki życia... dla tego serce moje drży... pragnie wrażeń i miłości... Och, miłości! cóż to za czarowne słowo! ileż posiada odcieni... Cicha chrześciańska miłość bliźniego... miłość idealna sentymentalnej dziewicy... potężna miłość sztuki, wrząca w piersiach artysty... a wreszcie... wreszcie... szalonawulkanicznie gorąca miłość wdowy!!!
Miłość wdowy! O profani, czy wy znacie wartość tego potężnego uczucia? Nie jest to bezwiedna egzaltacja dziewczęcia, które nie wie czego chce, zaczem tęskni, do czego dąży... nie, nie jest to dziki nieokiełznany szał młodzieńca... ale kwintesencja miłości prawdziwej, która ma przed sobą cel określony