zawzięty, wypatrywał dobrze wszelkie ślady i ścieżynki w lesie, znał dróżki, któremi zwierzyna chodzi, zastawiał żelaza, trutki kładł, ze strzelbą się nocami zaczajał i nie jednego szkodnika uśmiercił, — to też miał w komorze coś siedem skór lisich i parę kunich, i obiecywał sobie, że jeszcze to bogactwo powiększy.
Miał już i kupca na ten towar — bo ile razy w miasteczku był, tyle razy Abram Pinkt zaczynał z nim rozmowę w tym przedmiocie... Byliby już dawno skończyli tranzakcyę, ale Koguciński drożył się, a Abram znów za bezcen chciał kupić; nawet przemówili się kilkakrotnie z tego powodu. Abram za wygranę nie dawał — wiedział, że skórki prędzej czy później nabędzie, bo kupowanie skórek było jego specyalnością, i nikt mu w tem nie przeszkadzał, konkurencyi nie robił i targu nie psuł.
Mając dość wolnego czasu, Abram zastanawiał się głęboko nad istotą handlu skórkami i nad misternem urządzeniem tego całego interesu. Trochę skombinowany on jest, ale czysty jak kryształ i uczciwy. Dlaczego nie miałby być uczciwy? Powiadają, że Koguciński sprzedaje pańskie zające, że Mateusz Sikora poluje na cudze zające. To fałsz! Czyją własnością jest zając żywy? — niczyją. Szlachcic powiada, że jego — głupstwo!... Zając ucieknie do drugiego
Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/10
Ta strona została skorygowana.