W szabas Abram nie myślał nawet o skórkach, ani o zwierzynie, ani nawet o Mateuszu, tylko odpoczywał i ciałem i duchem. Przez cały dzień w myślach jego przesuwały się różne wspaniałe obrazy przeszłości biblijnej, dopiero pod wieczór, gdy szarzeć zaczynało i gdy niebawem gwiazdy miały na niebie zabłysnąć, do głowy Abrama powracały skórki zajęcze.
Właśnie w sobotę wieczorem, gdy światło zapalono, przed dom Abrama zajechał saneczkami Mateusz. Abram ujrzawszy go pomyślał:
— To jest kupiec, słowny człowiek, terminowy człowiek!... ja już mam moje dwa zające, za które mi dobrze zapłacą, podziękują i powiedzą, że takiego słownego handlarza, jak Abram, na świecie trzeba poszukać...
Mateusz wjechał na podwórko, okrył konia starą kapotą, rzucił mu garstkę siana, a sam, wyjąwszy z sani worek, wszedł do izby.
— Jak się macie, Abramie? — rzekł.
— Dziękuję, a wy, Mateuszu, zdrowi jesteście?
— Ot trzymam się, jak groch przy drodze...
Żyd się roześmiał.
— Ny, za to droga nie dobrze się trzyma przy takim grochu, jak wy.
— Albo co?
Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/111
Ta strona została skorygowana.