prawdziwy Mateusz, ale anioł śmierci dla zwierząt dzikich, tak jak rzeźnik dla swojskich... Abram z taką pewnością nie sięgał do własnej kieszeni po pieniądze, jak Mateusz do cudzego lasu po zwierzynę. Była to zaprawdę śliczna spółka, oparta na pewnych, niewzruszonych fundamentach. Czasem przeszkadzał rozwojowi interesu sąd... zawsze chętny do dawania ucha złośliwym podszeptom... Zwykle w takich przypadkach niewinność wychodziła z tryumfem, ale raz stało się takie brzydkie zdarzenie, że Mateusz dostał się na pół roku do kozy... ani jednego dnia nie darowali mu, musiał odsiedzieć całą porcyę co do godziny.
Przez ten czas zwierzyna w okolicznych lasach rozmnożyła się bardzo, a Abram nie miał zupełnie czem handlować, przymierał głodu, stracił humor i opinię sławnego i punktualnego dostawcy, a grubszy liwerant skórek napisał do biednego Abrama dość przykry list, w którym wcale nie dwuznacznie dał do zrozumienia, że potrzebuje ajentów czynnych, ruchliwych, energicznych, nie zaś niedołęgów, umiejących tylko fajki palić pod piecem i rozmyślać nie wiadomo o czem.
Było to Abramowi bardzo przykro i utwierdziło go w przekonaniu, że świat jest co się zowie paskudny, a ludzie źli, że nie pamiętają
Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/122
Ta strona została skorygowana.