potrzebowali używać nazwisk. Syn Szmula nazywał się Szmulowicz, syn Berka Berkowicz i było im z tem bardzo dobrze. Naraz przyszła ówczesnym władzom fantazya, żeby rozszerzyć atrybucyę burmistrzów. Prócz tego, że dawali aresztantom rózgi, mieli jeszcze oni porządnych żydków zaopatrywać w nazwiska. Nie był to interes całkiem piękny, był raczej niepiękny. Kto się postarał, kto umiał sobie zjednać łaskę pana burmistrza, mógł się nazywać bodaj nawet Lilienkrantz; ale kogo burmistrz nie lubił, kto stawił się hardo, dostawał nazwisko szpetne a nawet bolesne. Jednego, na przykład, burmistrz niegodziwy nazwał przez złość Słonina. Jojna Słonina! Jak można do porządnego żydka i do następnych jego pokoleń przyczepić taki nieczysty dodatek.
Ojciec Icka przyszedł także po nazwisko, właściwie nawet przyniósł je z sobą, bo obmyślił przez drogę, że będzie się nazywał Macher, Judka Macher! — tymczasem trafił akurat tak, pan burmistrz miał przykrą scenę z panią burmistrzową i był zły jak wilk.
— Co chcesz? — zapytał opryskliwie.
— Chcę się nazywać Macher, — odrzekł ojciec Icka.
— Ho! ho... to bardzo kosztowne nazwisko.
Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/133
Ta strona została skorygowana.