a nawet kości, które, będąc silnie zaatakowany, na pastwę Mazgaja rzucał.
Zdarzało się to dosyć często, gdyż Icek w Walentówce gościem codziennym bywał. Pan Maciej nie mógłby żyć bez niego. Tak przynajmniej sam Icek utrzymywał i dowodził, że jedynie dzięki jego zabiegliwości i sprytowi utrzymywała się wieś, folwark i jej właściciel.
Mówił to w najlepszej wierze i był głęboko przekonany, że nie mija się z prawdą. Według jego wyobrażenia, świat zaczynał się gdzieś wśród lasu, zapewne także na wsi lub na folwarku, środek miał w Kocku, a kończył się w Warszawie lub w Gdańsku. Icek słyszał i o Palestynie, ale był przekonany, że kraj ten jest zaraz za Warszawą. Wogóle uczonym książkowym Icek nie był, nawet w czytanie ksiąg religijnych nie wdawał się i uganiał się jedynie za groszem, którego pragnął zebrać dużo, bardzo dużo, tak dużo, żeby mógł się puścić na handelek zbożowy albo też kupić kawałek lasu na wycięcie.
Marzenia te nie spełniały się jakoś. Niby głodu nie cierpiał, ubierał jako tako żonę swoją i siedmioro dzieci, kupił sobie w miasteczku pół domu w blizkości rynku, miał konia i biedkę na dwóch kołach, jakie takie
Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/137
Ta strona została skorygowana.