żony kto mi wybrał pieniądze, a ona się śmieje! Żebym tak szczęście miał, śmieje się. — Ty głupi, powiada, po co psujesz nici... jabym tobie nie tylko z kapoty, ale i z pod serca wypruła. Spróbuj-no tylko co mieć! Cóż ja mam robić, wielmożny panie? już nie zbieram i nie zaszywam. Ona prawdę mówiła, po co nici psuć.
— To dawaj mnie do schowania.
— Co to pomoże? Ona się też pozna. Spyta dlaczego jej oddaję mniej niż dawniej, domyśli się. Pan ślicznie robi, że się pan nie żeni.
— Może się kiedy i ożenię, — rzekł śmiejąc się pan Maciej.
— Niech Bóg broni, na co to panu, po co? czy panu spokój niemiły?... Ja co innego. Mnie żona zabierze pieniądze, to prawda, ale ona ich nie straci, bo na co ma stracić? ona prosta żydówka jest, dzieciom zostawi... ale jakby panu pani pieniądze zabierała, to byłoby już całkiem „ferfał,“ bo panie, to nie żydówki, panie mają swoje fanaberye... Lubią się stroić, wyjeżdżać za granicę, kąpać się w moralnych wodach... Nie, nie! Panu nie trzeba się żenić, ja panu to nie każę... ja Icek!
Jednego dnia, właśnie po takiej rozmowie, przed dwór w Walentowie zatoczył się koczobryk, zaprzężony w trzy opasłe kasztany.
Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/144
Ta strona została skorygowana.