— Mówię jasno. Ot widzisz, mój Maciusiu, dziwić się nie trzeba. W kawalerskich mieszkaniach dyabeł miewa siedlisko, a rozumiesz przecie, że mnie jako osobie statecznej...
— Cioteczko kochana — rzekł pan Maciej, — proszę do pokoju. Cały dom dla cioteczki otwarty, dla takiego gościa; słowem ręczę, że nie tylko złego, ale wogóle żywego ducha ciocia nie spotka... chyba moją gospodynię starą, Wojciechową, której chyba ciocia o stosunki z szatanem nie posądzi.
— I ty to mówisz na seryo?
— Pod słowem, ciociu.
— No, no, pokazuje się, że cię obmówiono, mój Maciusiu.
— A cóż mnie to obchodzi?
— Ale, tak się to mówi. Bądź-co-bądź, źle robisz, że dajesz powody do plotek.
— Ja? czem?
— Mój kochany, gdy ktoś ma, tak jak ty, lat... ileż ty masz lat?
— Trzydzieści sześć.
— Chryste Jezu! a ja sądziłam, że trzydzieści trzy najwyżej, a wiesz co, mój kochany, że ty się fatalnie starzejesz.
— Być może, ale nie czuję tego.
— Trzydzieści sześć, trzydzieści sześć! Na żonatego to nic, to siła wieku, młodość, ale na kawalera! Pomyśl tylko, lada dzień zaczniesz
Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/146
Ta strona została skorygowana.