Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/152

Ta strona została skorygowana.

wet, że Icek cicho drzwi otworzył i stanął na progu. Nie odzywał się, trzymał czapkę w ręku i czekał, był albowiem z natury bardzo delikatny i nie lubił zaczynać rozmowy, nie wiedząc w jakim humorze jest pan Maciej. Tym razem z ruchów i giestów siostrzeńca pani Izabelli domyślił się, że rozmowa z nim będzie w tonie minorowym.
Westchnął więc..
Pan Maciej obejrzał się.
— Dobrze żeś przyszedł — rzekł, — jest albowiem interes i to interes głupi.
— Proszę pana, ja już od razu zmiarkowałem, że pan ma ciężar na głowie... no, ale od czegóż ja jestem? Pan mnie zna, że niema na świecie takiej rzeczy, którejbym nie załatwił. Dać mi trochę pieniędzy do garści, trochę owsa do biedki, i już jadę, już jestem gdzie potrzeba, pogadam z żydami i siojn! Czy pan nie pamięta, jakie ja już interesa załatwiałem? Czy pan nie pamięta, że raz nawet panu strzelbę przywiozłem? Przecież to, zdaje się, wcale nie żydowski interes, a ja go załatwiłem. Najadłem się strachu, straciłem pół zdrowia, ale pan miał co chciał. Co panu teraz dolega? co pan ma za kłopot?
— Duży.