jedzie; ja dziwię się nawet, dlaczego on tu jeszcze nie jest.
— Co chcesz — odrzekł faktor, — szlachcic nie jest telegraf, ani maszyna parowa; mógł się z kim spotkać w drodze, mógł mu koń zakuleć.
— Jemu! on ma takie konie, co nigdy nie kuleją.
— Aj, Icek sam nie wie, co gada.
— Na moje sumienie jego konie, to są dyabły, ale nie konie, czarne jak nieszczęście, a lecą jak wiatr. U niego dwie mile na godzinę, to głupstwo. Ja raz z nim jechałem! do tej pory czuję jeszcze tę jazdę w kościach. Wiecie, że jemu w Łęcznej od słowa dawali za tę czwórkę tysiąc dwieście rubli, a on nie chciał.
Faktor głową kiwnął, ustami cmokał i prosił Icka, żeby mu wstęp do takiego porządnego pana wyrobił.
Icek za mały procent podjął się tego i stał cierpliwie w bramie, oczekując, że lada chwila ujrzy spienioną czwórkę karoszów. Tym czasem trzecia godzina minęła, czwarta, piąta, wreszcie zegar miejski szóstą wydzwonił, a pana Macieja widać nie było.
Zaniepokojony Icek udał się ku rogatkom, wyszedł nawet kawałek drogi za miasto; pan Maciej nie nadjeżdżał. Icek powrócił do mia-
Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/157
Ta strona została skorygowana.