Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/158

Ta strona została skorygowana.

sta, do północy przechadzał się przed hotelem, poczem postanowił pójść spać.
Obudziwszy się rano, pobiegł natychmiast do hotelu i przekonał się, że pan nie przyjechał.
Adjutant zaczął się coraz bardziej niepokoić. Był piątek, do domu siedem mil drogi — co będzie z szabasem? Chcąc zdążyć na czas, trzebaby było zaraz wyjechać. Icek zaczął pertraktować z fornalem.
— Słuchajcie, Wojciechu — rzekł, — mnie się zdaje, że naszemu panu odmieniło się i że już wcale nie przyjedzie.
— Może być — odpowiedział flegmatycznie chłop.
— Nu, to zaprzęgajcie konie, pojedziemy do domu.
— Tego nie zrobię.
— Jakto nie zrobicie? Przecież dziś piątek, szabas na mnie, ja potrzebuję w domu być.
— A to sobie jedźcie.
— Jak? Z kim? Dziś żaden żyd w tamte strony nie jedzie, z kim ja się zabiorę?
— Jak tam sobie Icek uważa, ja mam przykazane, żebym tu na pana czekał i będę czekał nie tylko do szabasu, ale choćby nawet do sądnego dnia!