na znacznej przestrzeni świadczyła, że stał się tu jakiś wypadek.
— Co to się zrobiło? — zapytał chłopów.
— Właśnie zachodzimy w głowę — odrzekli, — po trawie ślad jakby coś ciężkiego wlekli, koło powozowe zgruchotane, a koń zastrzelony.
— Aj waj! — zawołał Icek — koń zastrzelony!
— Toć spojrzyj — odrzekł chłop, — loftkami snać dostał w same piersi, tyle krwi dokoła...
Icek uczuł, że mu dreszcz przebiega po plecach. Wszakże ten koń zabity jest kary, jest piękny, jest duży, a właśnie pan Maciej jeździ czwórką pięknych, dużych, karych koni.
Na razie nie mógł biedny Adjutant ani słowa przemówić, tak mu się zrobiło dziwnie i nieprzyjemnie. Tysiąc pytań naraz cisnęło mu się do głowy. Kto tego konia zabił? Kto odłamał koło?... kto je tu porzucił? co się stało z panem Maciejem, z Wojciechem stangretem, wreszcie z resztą koni?
Chłopi oglądali uważnie ślady na łące.
— Moi kochani ludzie — rzekł wreszcie Icek, — ja widzę, że się tu stał jakiś bardzo paskudny interes.
Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/160
Ta strona została skorygowana.