— Ma się rozumieć że nieładny. Albo rozbój albo inne nieszczęście. Ten koń jest zastrzelony.
— No, a gdzie są tamte trzy niezastrzelone?
— Jakie trzy?
— Przecież ich było cztery.
— To ty, żydku, znasz te konie? wiesz czyje? — dopytywał chłop.
— Dlaczego nie mam znać? to konie pana Macieja. On miał jeszcze wczoraj przyjechać do miasta... ja przyjechałem wozem z fornalem. Pan miał być o trzeciej. Ja czekałem, do wieczora czekałem, do rana czekałem, a że dziś piątek, więc już czekać nie mogłem, muszę śpieszyć do domu na szabas. Aj, aj, ktoby się spodziewał takiego nieszczęścia! Gdzie się pan podział? gdzie Wojciech? gdzie powóz i trzy konie?
Chłop na rzekę wskazał.
— W tem miejscu głębia — rzekł, — głębia na jakie cztery sążnie albo i więcej.
— Aj waj! to wy myślicie, że oni się utopili?
— Nic nie myślę, tylko powiadam, że głębia. Jeśli wlecieli w wodę to się utopili, jeśli nie... to nie. Trzeba będzie powiedzieć wójtowi, żeby kazał rybakom poszukać.
Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/161
Ta strona została skorygowana.