Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/164

Ta strona została skorygowana.

Icek, widząc że nie żarty, poszedł, ale nie dając jeszcze za wygraną, próbował drogi perswazyi i układów.
— Słuchajcie no gospodarze — rzekł, — ja wiem, że wy jesteście porządni ludzie... że wy sobie tylko żartujecie.
— O nie, niema tu żartów, mój żydku. Pójdziesz z nami do wójta, do Cherlakowa.
— A dalekoż ten Cherlaków jest?
— Półtorej milki.
— No to kiedy my tam staniemy?
— Jak zajdziemy to i staniemy, a tymczasem idźmy!
— Moi kochani ludzie, ja was bardzo proszę, posłuchajcie wy mnie. Przecież ja nie jestem zbrodniarz, ani rozbójnik... jestem żydek, zwyczajny handlujący żydek, nazywam się Icek Pistolet... ja was proszę, rozwiążcie mi ręce. Ja już nie będę uciekał. Mnie ręce bardzo potrzebne są... ja potrzebuję zażyć trochę tabaki... ja potrzebuję zobaczyć czy nie zgubiłem pieniędzy... mnie chce się pić, jabym się z wami wódki napił. Dlaczego nie mamy się napić w takiej przyjemnej kompanii? Pewnie gdzie niedaleko jest karczma?
— A juści jest.
— I pewnie żydek w niej siedzi?
— Juści nie kto inny.