— My tam musimy wstąpić. Ja wam każę dać dobrej wódki i sam się z wami napiję, a tamten żyd poświadczy, jako nie jestem żaden włóczęga, ani żaden cygan, ani tak jak wy żartem powiadacie rozbójnik, tylko porządny żydek. Obaczycie, jak on będzie za mną przyświadczał... poręczy nawet swoją osobą i majątkiem.
— Może on was wcale nie zna?
— Jakim to sposobem może być, żeby jeden żyd drugiego nie znał? To się u nas nigdy nie praktykuje. On mnie zna doskonale i ja jego pewnie znam... od maleńkości znajomi jesteśmy. Tylko, proszę was, moi kochani gospodarze, rozwiążcie mi ręce. Pomiarkujcie sami, co wart człowiek bez ręki, co on znaczy? Nawet niucha tabaki nie może podnieść do nosa! Miejcie miłosierdzie, moi ludzie!
— My nie jesteśmy zawzięte — odpowiedział sołtys — i wcale byśmy was nie byli wiązali, ale jakeście chcieli nam zmykać, to trudno. I nie przykładając, bydlę jak się prowadzi na jarmark, to insze można i tak popędzić, a insze i na powrózku się szarpie.
— Pfe! co to równać! Ja nie jestem, broń Boże, krowa, ani wasza gmina nie jest jarmark. Rozwiążcie mnie, panie sołtysie, ja was bardzo proszę.
Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/165
Ta strona została skorygowana.