wi, nie wiedzący o zabitym koniu, sołtysie i całej przygodzie. Pomimo tego postanowił uniknąć spotkania. Na co się wdawać z takimi chamami w dyskurs, myślał sobie Icek, tem bardziej, że tyle jest do zrobienia jeszcze... a czas uchodzi. Podwinąwszy poły kapoty, pędził jak strzała ku łące.
Chłopi jechali powoli, trącając szkapy piętami, i gawędzili o tem, że urodzaj bardzo wielki będzie i że na jesieni bydło pewnikiem stanieje. Pędzący jak szaleniec Icek zwrócił ich uwagę.
— Ciekawość, mój Marcinie — rzekł jeden, — za czem ten żydzisko tak goni?
— To prawda, spytajmy go.
Ruszyli galopem. Icek, usłyszawszy tentent, jeszcze biegu przyśpieszył, co tem bardzej zaintrygowało chłopów. Ma się rozumieć, że pomimo szybkiego biegu, pieszo przed konnymi uciec nie mógł. Tentent wciąż się przybliżał. Icek czuł już gorący oddech szkap.
— Żydku, przed kim uciekasz? — pytał chłop.
— Ja wcale nie uciekam, ja gonię!
— Kogo?
— Aj, moi kochani, kupiłem gęś i ona mi uciekła. Dyabeł nie gęś... zaczęła gęgać,
Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/175
Ta strona została skorygowana.