— Mój gospodarzu, ja was proszę, wy nie róbcie co nie potrzeba, puśćcie mnie spokojnie; niech ja sobie idę!
— Ja też puszczę, aby tylko sołtys powiedział że puścić, to puszczę.
— Słuchajcie, ja nie mam czasu... ja wam dam pół rubla... tylko nie zastępujcie mi drogi. Dam wam pięć złotych! wreszcie niech was dyabli wezmą, całego rubla dam!
— Głupiś ty... chodź do wsi i skutek.
Icek rozmyślał, jakim sposobem odczepić się od chłopa, gdy naraz ujrzał straszny widok. Sołtys ze swoim kumem i jeszcze kilku ludzi biegło na łąkę.
— Trzymajcie go, łapcie! — wołali z daleka
Jasnem już było dla Icka, że interes przepadł... że nie wywinie się z rąk nieokrzesanych ludzi, którzy przyczepili się do niego jak najniesłuszniej i bez żadnego powodu. Wiedział że jest niewinny, że nie zastrzelił konia, nie utopił pana Macieja, że przeciwnie chciałby go odnaleźć co prędzej, a winowajcę wyśledzić. Sumienie pod tym względem miał czyste jak szkło, ale gadajże z chłopem. Sołtys ze swoim kumem dopadł do niego zadyszany, zaczerwieniony, zły jak wilk. Od razu chwycił go za kołnierz i zawołał:
Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/177
Ta strona została skorygowana.