— Jesteś zbrodniarzu! już teraz nie ujdziesz... już teraz wiadomo, że to twoja sprawka. Niewinny nie ucieka, nie wykręca się jak piskorz, nie boi się sprawiedliwości. Pójdziesz w kajdany, morderco!
— Dobrze żem postronka nie porznął — odezwał się kum sołtysa, dobywając z kieszeni sznur, od którego Icek jeszcze miał ślady na rękach.
Biedny Adjutant przysięgał, płakał, błagał; zresztą zrobił co mógł najgłupszego, zaczął się bronić. Ogarnął go szał rozpaczy... wił się jak wąż, szarpał, nogami wierzgał, zębami gryzł... rzucał się całem ciałem. Co za nierozsądna i nierówna walka! Dwanaście chłopskich pięści, twardych jak młoty, narobionych, żylastych, przeciwko jego dwom bezsilnym rękom. Rozciągnęli go na ziemi, skrępowali, związali jak cielę, przeznaczone na rzeź... zanieśli do wsi na rękach. Tam dostali wóz, zwyczajny chłopski wóz, w gnojownicach, bez garści słomy, rzucili Icka na niego, jak worek zboża lub kamień i pojechali, tryumfując, że schwycili wielkiego rozbójnika, mordercę... nowożytnego Madeja!
Icek jęczał, płakał, miotał przekleństwa, szalał. Zapienił się, zapłakał. W przystępie rozpaczy targał swoje więzy, jak biedna mucha
Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/178
Ta strona została skorygowana.