szniejszym, że niewiadomo co właściwie popełnił, tem straszniejszym, że nie dał się brać, że uciekał podstępnie, że ujęty tak rozpaczliwie się bronił, jakby nie o utratę chwilowej wolności, ale o życie chodziło. Icek rozpamiętywał historyę tego fatalnego dnia i coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że popełnił cały szereg niedorzeczności. Przeklinał swoją gadatliwość niepotrzebną, swój upór i ucieczkę i zastanawiał się nad tem, dokąd one go zaprowadzą.
Nie w dobre miejsce.
Chłopi poturbowanego i zbolałego dowieźli do Cherlakowa do gminy, a ponieważ wójt pod ten czas nie był obecny, więc zamknęli Icka do kozy. Nie rozkosz siedzieć w dusznej i ciasnej izdebce, w której oprócz garści słomy nic do wygody niema.
Przez zakratowane okienko widział Icek, jak się słońce ku zachodowi zniżało, jak zaszło, jak później gwiazdy się pokazały na niebie, zwiastując szabas... ładny szabas!
Icek powinien był zaśpiewać: „Witaj śliczna oblubienico“ i zasiąść do stołu zastawionego obficie, do uczty.
Miła uczta w cherlakowskiej kozie na słomie, w ciemności zupełnej, o głodzie! Dobrze, że choć trochę wody dali.
Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/180
Ta strona została skorygowana.