Wójtowi nie pilno było wracać, a Ickowi każda chwila wydawała się rokiem. Ciemność była coraz większa, a gwiazdy jaśniejsze. Icek pomodlił się, usiadł na garści słomy i znów wstał i prosił Boga, żeby prędzej dzień nastał. Słyszał szczekanie psów we wsi, słyszał pianie koguta, aż wreszcie sen go ukołysał, ten największy dobroczyńca strapionych i prześladowanych.
Gdy się obudził, słońce oświetlało już jego więzienie.
W zakratowanem okienku pod łagodnym podmuchem wiatru drżała misternie spleciona sieć pajęcza. Szarpała się w niej rozpaczliwie mucha, nie mogąc porwać krępujących ją nici, a od ramy okiennej, nie śpiesząc, powoli zbliżał się do niej gruby, pękaty pająk, zaopatrzony zapewne w nową, jeszcze mocniejszą przędzę.
Co ta mucha zawiniła? akurat tyle co Icek... a co pająk robi? to samo co sołtys: wiąże ją. Ładny interes!
Już słońce wysoko było na niebie, kiedy zaprowadzono Icka do kancelaryi. Na szczęście wójt miał więcej cierpliwości niż chłopi, wysłuchał, wybadał, kazał sobie objaśnić każdy szczegół i po długim namyśle postanowił powrócić Ickowi wolność.
Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/181
Ta strona została skorygowana.