Wsiadł na bryczkę i pojechał ku miastu.
Jakiś instynkt kazał mu się udać boczną drogą, która od gościńca na lewo prowadziła.
Ujechawszy parę wiorst drogi, spotkał chłopa. Zatrzymał go i wdał się w gawędę.
— Wy tutejszy, gospodarzu? — zapytał.
— A ot z tej wioski, co hen widać.
— Czy wyście nie widzieli co dziwnego we czwartek po południu, może koło godziny trzeciej, może koło czwartej? Nie widzieliście nic?
— Widziałem i nie tylko ja, ale i inni ludzie. Był u nas we wsi Niemiec z katarynką. Tak ci wygrywał aż dudniło.
— Aj! co wy powiadacie! Ja szukam jednego pana, co zginął. On tędy musiał jechać powozem.
— Może karemi końmi?
— Tak, tak, właśnie karemi, wielkie, ładne konie.
— Juści, że ładne, to ładne! Koń w konia duże pieniądze wart.
— A ile było tych koni?
— Cztery.
— Przypomnijcie no sobie, czyście aby dobrze porachowali.
— A toć nie jestem ślepy... dwie pary koni było, jedna przy dyszlu, druga w lejcu.
Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/185
Ta strona została skorygowana.