— Jak stangret... miał liberyę niebieską, guzy srebrne, a na głowie czapkę skórzaną, z okutym daszkiem.
— Na moje sumienie, to ten sam! — za wołał Icek z radością, — a kto siedział w powozie?
— Nie wiem tego, bo buda była zasłonięta.
Icek wsiadł na bryczkę.
— No mamy już coś! — zawołał do stangreta z tryumfem — pan się znajdzie... ha! ha! czegoby Icek nie znalazł? Jedźmy prędzej, a we wsi stańcie koło karczmy, przepytamy się znowu... tam na pewno coś wiedzą.
Wiedzieli bardzo mało. Jeden tylko dziad żebrak, który odpoczywał pod karczmą, zeznał, że, o ile mu się zdaje, to we czwartek spotkał powóz i kare konie.
— A ile było koni?
— Trzy.
— Pomyślcie no, dziadku, przypomnijcie sobie; opowiedzcie mi, jak ten powóz wyglądał. To nie będzie darmo, ja was wynagrodzę za fatygę.
— Ha, toć sobie przypomnę. Koni było trzy, kare konie, spasione, duże, a powóz pański, jeno, widzi mi się, jakby popsuty, bo się jednym bokiem po ziemi wlókł.
Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/187
Ta strona została skorygowana.