kare konie bez powozu. Na jednym jechał wierzchem, dwa drugie biegły obok. Sądząc z opowiadania, jak stangret wyglądał, Icek przyszedł do wniosku, że to był Wojciech. W następnej wsi znowuż widziano stangreta, powożącego czwórką karych koni. Kogo wiózł, niewiadomo, gdyż deszcz padał i buda była zakryta. O milę drogi dalej, w miasteczku, w którem Icek miał wielu krewnych, nie widziano ani karych koni ani powozów, ani stangretów w niebieskiej liberyi; ponieważ więc nie było kogo gonić, Icek postanowił odpocząć.
Należało mu się to, gdyż miał spracowaną głowę i roztrzęsione kości.
Ulokowawszy konie w zajeździe, Adjutant udał się do swego ciotecznego brata Wulfa, który miał sklepik w rynku, i tam odbył z kilkoma żydkami naradę, co czynić dalej? Ułożono plan, a tymczasem dla uspokojenia ciotki pana Macieja miał Icek napisać list z doniesieniem o dotychczasowym przebiegu poszukiwań.
Było to zadanie niełatwe. Wprawdzie Icek pisać umiał i miał się nawet za dość biegłego w tej sztuce, zwłaszcza gdy szło o wypisanie rachunku, ale list to zupełnie co innego.
Kupił za grosz papieru, kopertę pocztową i przy blasku świeczki łojowej, utkwionej
Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/190
Ta strona została skorygowana.