Ścigani jechali brzegiem lasu, potem przez gościniec, wysadzany lipami, dalej groblą nad ogromnym stawem i zniknęli wśród drzew jakiegoś wielkiego ogrodu, czy parku.
Icek podążał za nimi. Widoczne było, że poza drzewami kryje się dwór, a może nawet pałac, bo wszystko miało bardzo pańską minę. Wysokie sztachety, brama między dwoma murowanymi słupami, żwirowana aleja, a dalej, przed samym domem, trawnik, obwiedziony barjerką.
Trawnik ten rozciągał się przed wielkim, białym, murowanym dworem, ozdobionym gankiem, wspartym na ośmiu kolumnach, i wieżyczką. Okna w tym domu były nie jak zwykłe okna wiejskie, ale duże, o ogromnych szybach, przysłonięte do połowy drewnianemi żaluzyami.
— Ny, ny — mówił Icek do stangreta, — to jakaś hrabska siedziba jest, albo ja wiem?... Nie podjeżdżajcie wy pod ganek, bo nas mogą wyrzucić.
Stangret obraził się.
— Nas? — rzekł — albo i nie nas. Ja, stangret, skoro siedzę na koźle, mogę i przed największy dwór zajechać. Icka mogą wyrzucić, bo Icek we drzwi się pcha; mnie nie, bo ja przed gankiem stoję.
Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/198
Ta strona została skorygowana.