Icek wydobył z kieszeni jakieś papierki i szepcząc, liczył.
— Nie wiele — rzekł, — całej parady dwadzieścia dziewięć rubli.
Pan Maciej jeszcze pięć rubli dorzucił.
— No — rzekł, — masz dla okrągłości trzydzieści; zapisz sobie ten dzień, bo to dzień szczęśliwy.
— Na moje sumienie, bardzo szczęśliwy — odezwał się Icek, zgarniając pieniądze, — niech ja zawsze mam taki dzień! Powiadają: kochajmy się, jak bracia, a liczmy się, jak żydzi... ja się z wielmożnym panem za moje koszta, com wydał, policzyłem, jak żyd... a za kochanie wstydziłbym się pieniądze brać. Ja mam taką naturę, wielmożny pan mnie zna.
— Mój Icku, doskonale zrobiłeś, żeś przyjechał. Jutro wyprawiam cię do domu. Weźmiesz list do ciotki i powiesz, że ja za trzy dni wracam. Ten zaś człowiek, który cię przywiózł, zabierze trzy kare konie.
— Trzy kare konie! — zawołał Icek.
— Tak, trzy kare konie!
— Przepraszam wielmożnego pana, niech ja się raz dowiem: ile wielmożny pan na prawdę ma tych karych koni?
— Tu, z sobą, mam siedem.
Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/204
Ta strona została skorygowana.