Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/205

Ta strona została skorygowana.

— I wszystkie są wielmożnego pana?
— Wszystkie.
— No, a ten, zastrzelony nad rzeką?
— Myślę, że go już psy zjadły.
— To wiem, ale czyj on jest?
— Ech, widzisz, skoro go już niema, więc nie może być ani mój, ani czyjkolwiek.
— Jeszcze jedno słówko... tylko jedno słówko... czy obydwa Wojciechy u pana służą?
— Tylko jeden Wojciech.
— Kiedy ja goniłem dwóch, na moje sumienie, dwóch Wojciechów.
Ten sam lokaj, który Icka o złe zamiary posądzał, wszedł do pokoju.
— Panie proszą na herbatę — rzekł.
Pan Maciej w tej chwili odszedł, zostawiwszy Icka w niepewności co do dwoistego Wojciecha. Niepewność nie długo trwała, bo Icek udał się do stajni i Wojciech mu wszelkie wątpliwości wyjaśnił.
W dużym jadalnym pokoju przy stole siedziały dwie panie; jedna miała włosy bielutkie, jak śnieg, — druga czarne, jak noc.
Pierwszą pan Maciej z wielkim szacunkiem pocałował w rękę, drugą powitał serdecznem uściśnieniem dłoni. Znać było, że jest już w tym domu, jak swój, jak blizki bardzo.