ką bezpieczniej; zresztą taki już miał zwyczaj, że broń z sobą woził.
Droga była doskonała, konie wypoczęte biegły parskając, mila zbiegała za milą.
Pan Maciej w powozie się rozparł, cygaro palił, spoglądał na pola, czasem do Wojciecha, stangreta, słowo jakie rzucił, a najwięcej rozmyślał o ciotce i zamachach, jakie ta poczciwa kobieta czyniła na jego wolność. Śmiał się z nich w duchu, bo wiedział, że się nie da. Jeszcze nie spotkał takiej, któraby na nim poważniejsze zrobiła wrażenie, i — jak mu się zdawało — w przyszłości takiej nie spotka. Niech ciotka sidła zastawia, skoro jej to robi przyjemność, niech swata, kiedy tak lubi małżeństwa kojarzyć, i... niech dozna zawodu.
Chce urządzić przyjęcie, zabawę, — owszem, to do niczego nie obowiązuje. Dworek w Walentówce ożywi się trochę, a potem znów zapadnie w zwykłą ciszę i spokój. Gospodarstwo, polowanie, kompanijka męska wypełnią jakoś życie... Po co się krępować, po co zaciągać zobowiązania.
Icek powiada, że żona to kłopot, i ma słuszność; człowiek bez niej sam sobie pan; dobrze mu — sam się cieszy, źle — sam cierpi. Niech się ciotka gniewa, nic nie szkodzi; owszem, na zdrowie jej wyjdzie, jak się poirytuje.
Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/208
Ta strona została skorygowana.