do dalszej drogi, koło ma strzaskane, a zdaje się, że i pudło rozbite.
Odszedł i zaczął wypytywać stangreta o przyczynę wypadku. Pokazało się, że powodem była jakaś baba, pijana prawdopodobnie. Widać drzemała w rowie, a usłyszawszy turkot, zerwała się nagle i narzuciła na ramiona czerwoną chustkę, która była z niej spadła. Ten nagły ruch spłoszył konie, szarpnęły nagle i poniosły.
Pan Maciej kazał zdjąć zaprzęgi z zabitego konia i zalecił stangretowi, żeby boczną drogą zawiózł uszkodzony powóz do miasta, tam go zostawił, a sam z końmi do domu powracał.
Zarazem też zarządził pan Maciej, ażeby rzeczy pań przeniesiono do jego powozu.
Upłynęła dość długa chwila, zanim damy ochłonęły z przerażenia, o tyle przynajmniej, że mogły zdać sobie sprawę z tego, co się stało. Wysiadłszy z powozu i zobaczywszy o dziesięć kroków przed sobą urwisty brzeg i wartko płynącą rzekę, zrozumiały dopiero, jak wielkie groziło im niebezpieczeństwo. Starsza obsypała pana Macieja błogosławieństwami.
— Bóg cię tu zesłał, dobrodzieju — mówiła drżącym głosem, — Bóg cię zesłał na nasz ratunek. Powiedz-że, kto jesteś; niechże wiemy, komu zawdzięczamy...
Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/211
Ta strona została skorygowana.