— Można miarkować i tak i tak. Wypadek był i napad też był, bo w tym interesie były dwie panie i zabrały naszego pana z sobą do Zawalina, kawał drogi stąd.
Icek opowiedział wszystko ze szczegółami i zakończył z głębokiem westchnieniem:
— Na mój rozum, jak ja sobie miarkuję, to się dobrze nie skończy.
— Dlaczego?
— Nu, tam ludzie we dworze powiadają, że nasz pan się z tamtą panienką ożeni!
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
— Ach, ty urwisie! ty nic dobrego! — mówiła ciotka, witając pana Macieja, — jak mogłeś mnie tak przestraszyć?
— Ciociu kochana, przypadek!
— Żebyś choć zawiadomił, żebyś choć słóweczko napisał; a ja chorowałam z niepokoju, sypiać nie mogłam, rozsyłałam ludzi na wszystkie strony.
— Droga ciociu! doprawdy niewart jestem takiego przywiązania.
— To swoją drogą, ale dlaczego nie napisałeś, nie uspokoiłeś mnie choćby jednem słowem? Czy to tak trudna rzecz?