taką amatorką kluczy, że je ciągle przy sobie trzymała. — Czy to wypada na porządną panią, na taką dziedziczkę? czy to nie jest pfe!?
Z każdym dniem przekonywał się Icek, że to miejsce, w którem można się dorobić majątku, nie nazywa się Walentówka i że sam dziedzic nie jest już taki sam, jak dawniej, ale inny.
— Co na to poradzić?
Icek poradził; porzucił faktorstwo i wziął się do porządnego handlu... założył sklepik z galanteryą. Miał w tym sklepie postronki, bicze, uździenice parciane, trochę smoły, smarowidła do osi; świeczki łojowe też miał, śledzie miał... igły, tasiemki, nici... wszystko, jak być powinno w dużym magazynie.
Interes szedł dobrze, nawet bardzo dobrze; czasem targowało się i dwa i trzy ruble na dzień. Ale cóż, — jeżeli Icek trzymał pieniądze w szufladzie, to żona wybierała je z szuflady, a jeżeli w kieszeni, to z kieszeni. Icek zmiarkował, że taka kombinacya dobra nie jest, i zwinął sklepik. Potem znów trochę faktorował, trochę drobnym handelkiem się trudnił, a z wiekiem ociężał, stracił energię i zupełnie nic nie robił.
Na co? Miał przecie bogatą żonę.
Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/224
Ta strona została skorygowana.