o tem Abram Pinkt mógłby dużo powiedzieć...
Mateusz umiał nawet i obstalunki załatwiać. Ileż to razy zgłaszali się do Abrama różni panowie z miasta, żądając kuropatw, zajęcy, czasem nawet sarny — na dzień oznaczony. Abram przyrzekał, że będzie — i szedł, jak w dym, do Mateusza. Mateusz przyrzekał, że dostarczy — i szedł, jak w dym, do lasu... a zawodu nigdy nie zrobił. Słowny chłop — można było na jego zapewnieniu polegać — i z tej przyczyny w mieście doskonale wiedziano, że słowo Abrama, w razie potrzeby, znaczy zupełnie to samo, co zaduszony zając...
Z powierzchowności Sikora wcale na wielkiego myśliwca nie wyglądał — był chłop niepokaźny, nizki, krępy, o twarzy wygolonej, nie zdradzającej ani inteligencyi, ani sprytu; tylko w małych, czarnych oczach jego malowało się życie i przebiegłość. On od tylu lat ścigał zwierzynę i sam nieustannie był ścigany od ludzi, którzy o własności wyrobili sobie najdziwaczniejsze pojęcia. Gdy Mateusz tropił zwierzynę, jego samego tropili gajowi, leśniczowie, nadleśni... Umiał ich jednak unikać. Borsuk nie potrafił tak zręcznie skryć się w jamie, zając nie umiał tak przycupnąć w podorywce, jak Mateusz wywijał się swoim prześladowcom.
Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/23
Ta strona została skorygowana.