więc punkt oporu dla nóg niepewny — śnieg się z pod nich usuwał.
Próżno Mateusz używał całej siły swych jędrnych muskułów — nie mógł poradzić. Żyły, jak baty grube, wystąpiły mu na skronie.
— A bodajże cię! — mruczał — toćby wołu już wydobył. Sposobu niema... takie żydzisko ciężkie.
— Oj, żeby moje wrogi takie ciężkie życie mieli...
— A, wrogi... wy zawsze z wrogami! Puśćcie-no w ruch nogi i ręce, drapcie się po ścianie, bo ja rady nie dam.
— Nie mówcie takie słowo!
— Sprawiedliwie... Ciemno, choć oko wykol... miesiąc za chmury się schował. Żeby było widno, wiedziałbym przynajmniej, o co się oprzeć...
— No, nie straszcie mnie, Mateuszu... ciągnijcie mocno. Wy, taki silny mężczyzna, co się pięciu gajowych nie zlękniecie, nie dalibyście rady biednemu żydkowi?... Co ja ważę?... ja nic nie ważę... trzy skórki zajęcze mają większą wagę, niż ja... Ciągnijcie, proszę was...
— Dalibóg, nie dam rady...
— To co będzie? — zapytał niespokojny Abram.
— Albo ja wiem?
Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/42
Ta strona została skorygowana.